Chciałabym zamknąć w słoiku trochę lata, tych pięknych chwil spędzonych na tarasie z książką, przy odgłosach śpiewających ptaków, cykaniu świerszczy. Lato tak szybko minęło, nawet nie zdążyłam się nim nacieszyć.
Chciałam zaszaleć, oderwać się od codziennych trosk,jednak jak wiecie rzeczywistość przyniosła inne owoce. Niekoniecznie smaczne 😂
Chciałam się przygotować psychicznie do in vitro. Ale czy można się przygotować na coś, co jest kompletnie nieprzewidywalne? To jak wyruszyć w podróż podczas sztormu i oczekiwać, że da się okiełznać żywioł.
Boję się. Ale czy jak to napisał Coelho "strach przed cierpieniem jest gorszy niż samo cierpienie "?
Boję się porażki i tego, że nie dam rady. Nie boję się kłucia igłami, tony tabletek, sterujących wizyt lekarskich. Boję się tego, co będzie PO. Nie tylko ze mną, ale z M. Jak on sobie z tym poradzi?
Teraz jestem świadoma, że nasze szanse są znikome -może 1%. In vitro daje 30%. Już czuję, że zrodzi się we mnie NADZIEJA w skali makro. A potem.....? Upadek z 90-tego piętra?
M. jest przekonany, że uda nam się w pierwszym rozdaniu. Ja pesymistka, On-optymista 😀 Ale! Jak narazie ten jego optymizm się sprawdza. No i oszczędności też rosną a ja mówiłam, że nie damy rady. Teraz widzę, że się myliłam, bo mamy kilka dodatkowych projektów 😊 Te wiadomości mnie uskrzydliły .
Przyszłość jest zagadką. Co ma być, to będzie. Wiem,że muszę wyrzucić mój strach, a gdy przyjdzie Ten dzień, jak zwykle będę musiała być silna za nas dwoje, będę musiała go wspierać, chociaż sama będę w kawałkach... tego najbardziej się obawiam.
Ilekroć słyszę te piosenke, gardło ściska mi wzruszenie. Można ją interpretować jako piosenkę do ukochanego mężczyzny. ..Ja ją nuce do mojego dziecka,które przecież gdzieś czeka...